Japonia na co dzień vol 2 (długie)

Wszystko co związane z "obecnymi czasami"...

Japonia na co dzień vol 2 (długie)

Postautor: sekdi » 30 grudnia 2010, 02:34 - czw

Japonia na co dzień
Nasz człowiek w Kraju kwitnącej wiśni vol 2
Pasażer numer 22; Zima-wiosna 2007 rok


PIEKŁO BIEDNYCH I BEZDOMNYCH
Spanie w Tokio na dworcu, chodniku czy parku jest czymś normalnym. W ten sposób nocują w wielkich japońskich miastach bezdomni. To nieprawdopodobne jak dużo bezdomnych jest w Tokio. Kto nigdy tam nie byt ten nie jest w stanie sobie wyobrazić w jakich skrajnych warunkach potrafią żyć ci ludzie. W dzień włóczą się po ulicach (czasem ciągnąc cały swój dobytek na małych wózkach) a w nocy rozkładają kartony pod sklepami, bankami, biurowcami i śpią na nich. Nad ranem kartony znikają z chodników, pochowane gdzieś pod schodami lub w innych zakamarkach. Spędzając w Tokio całe dnie na ulicach i w parkach widziałem wielu bezdomnych, spałem obok ich namiotów, myliśmy się w tych samych toaletach, czasami zaczepiali mnie pytając skąd jestem. Wprawdzie mówili tylko w swoim języku, ale właśnie to było zabawne. Dlatego będąc tam podzieliłem ich na trzy grupy pod względem prowadzonego trybu życia. Do pierwszej należą ludzie, którzy prawdopodobnie sami zdecydowali się na taki sposób życia (jest to moja hipoteza, więc mogę się mylić) i trudno ich odróżnić na ulicy od innych mieszkańców Tokio. Mieszkają w namiotach zbudowanych z niebieskiego brezentu (takiego jak się używa na plandeki samochodowe), który zapewnia im nieprzemakalność. Takie namioto/budowle znajdują się w dwóch największych parkach w mieście - parku Ueno i Yoyogi (oba są bardzo duże, posiadają wiele wejść i nie są zamykane na noc). Namioty skupione są na obrzeżach parków, przy płotach. Ich mieszkańcy noszą przeważnie świeżo wyprane ubrania, często widać jak suszą je przy namiotach. W tamtejszych miastach jest sporo samoobsługowych pralni, więc nie ma z tym problemu. Z tego co widziałem, bezdomni zajmują się zbieraniem puszek po piwie i makulatury (ale tylko kartonów). Puszki magazynują w parkach, gdzie raz na jakiś czas przejeżdża tir, którego ładują do pełna i odsyłają do skupu albo do huty. Poza tym niektórzy bezdomni zajmują się na ulicy sprzedażą komiksów, kaset video i DVD, które wcześniej znaleźli w śmietnikach (w japońskich śmietnikach można znaleźć ciekawe rzeczy). Sam kupiłem na ulicy, zajebisty wprost foto album (z gatunku bondage sex) z ponad dwustoma kolorowymi zdjęciami za jedyne 400 Y. Podobne namioty znajdują się również w wybetonowanym korycie jednej z rzek (dzielnica Asakusa), a bezdomni schodzą do nich po drabinie. Oczywiście w przypadku gdyby rzeka przybrała w ciągu jednej nocy namioty zostałyby porwane z prądem i strach pomyśleć co stałoby się z ludźmi.
Druga grupa bezdomnych, to mieszkańcy kartonów. Sporo ich stoi na chodnikach w centrum Tokio przez cały rok (oczywiście w zimie wielu z nich zamarza). Kartony wielkości trumny (głupie skojarzenie, ale tak to wygląda) znajdują się wszędzie tam gdzie nie pada, czyli pod wiaduktami i mostami, ale widziałem też kartonową "budowlę" na małym deptaku w Shinjuku, a w środku siwiutkiego dziadka jedzącego rękami ryż z foliowego worka. Wtedy przypomniało mi się zdanie, które tak często pojawia się w książkach o Japonii: "kraj kontrastów". W kartonach znajduje się cały dobytek bezdomnych, dlatego gdy gdzieś idą zamykają go. Wcale nie na kłódkę, lecz po prostu zawiązują sznurkiem. Jednym z najbardziej niesamowitych miejsc jest przejście pod wiaduktem obok wschodniego wejścia na dworzec Shinjuku. Przechodzący turyści z aparatami i kamerami cyfrowymi, filmują bezdomnych śpiących bądź czytających mangę w swych otwartych kartonach. Widziałem wielu bezdomnych, którzy już zwariowali, rozmawiali z wyimaginowanymi postaciami bądź w inny sposób zachowywali się co najmniej dziwnie. Niemniej jednak ludzie ci również w miarę możliwości dbają o swój schludny wygląd zewnętrzny.
Trzecia i najbardziej poruszająca odmiana bezdomnych (na których trafiałem jednak rzadko), najmocniej zapadła mi w pamięci. Byli to ludzie, którzy żyli już z dnia na dzień, nie mieli stałego miejsca do spania, nie potrafili nawet zadbać o karton, na którym mogliby się położyć. W przeciwieństwie do dwóch poprzednich grup nie nawiązywali kontaktów z innymi bezdomnymi, byli grubo ubrani i śmierdzieli. Trafiłem kiedyś na faceta śpiącego na ławce w deszczu (bez butów), a jego stopy były pokryte okropnymi pęcherzami, innego widziałem z zagipsowaną złamaną nogą a jego ubranie było brudne od krwi - wyglądał naprawdę strasznie. Innym razem spotkałem kogoś, kto miał długie włosy, tak brudne i splątane, że tworzyły chyba ze trzy wielkie kołtuny.
W Japonii bezdomni nie żebrzą. Sam miałem dziwną sytuację, gdy jeden z bezdomnych pozwolił mi się sfotografować. Byłem zaskoczony, bo przeważnie odwracają się na widok obiektywu. Później jednak - o ile dobrze go zrozumiałem - chciał abym mu kupił piwo. Zamiast tego dałem mu 200 Y, które jednak - po chwili namysłu ze strony mówiącego coś po japońsku bezdomnego - otrzymałem z powrotem.
Japończycy nie reagują na widok bezdomnych. Są to dla nich ludzie przegrani. Nie rozmawiają na ich temat. Policja, co kilka lat usuwa namioty bezdomnych z parków, ale oni i tak wracają, bo poza usuwaniem namiotów rząd Japonii nie ma pojęcia co z nimi zrobić. Pod jednym z mostów w Asakusa widziałem akcję rozdawania jedzenie bezdomnym. Z pewnością była to akcja organizacji pozarządowej. Kei napisał mi kiedyś, że „Japonia jest wspaniałym krajem jeśli jesteś bogaty, ale jest piekłem dla ludzi biednych i odmieńców". Jeśli kogoś interesuje ten temat to polecam rewelacyjną książkę "Uśmiech gałganiarki" autorstwa Paul Glynn.
To właśnie informacje o namiotach bezdomnych w parkach dały mi nadzieję, że jednak mogę odwiedzić ten drogi kraj i nie muszę się martwić o pieniądze na nocleg. Ale dopiero po kilku dniach włóczenia się trafiliśmy z Chrisem najpierw do parku Yoyogi, a później do parku Ueno. Park Yoyogi znajduje się w dzielnicy Harajuku i jest podzielony na dwie części: park otwarty całą dobę oraz zamykaną część, w której znajduje się największa w Tokio świątynia Meiji. Świątynię tę zwiedziłem sobie wcześnie rano około 07:00, jeszcze przed przybyciem rozwrzeszczanych wycieczek. Miejsce to zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Mimo że znajduje się ono w środku totalnie zatłoczonego miasta, panuje tam cisza (otaczające je drzewa skutecznie odcinają nadmiar hałasu). Tamtejsze drewniane świątynie są z pewnością bliższe naturze człowieka niż nasze ceglane, zimne i strzeliste kościoły. Najciekawszym dniem w każdej świątyni jest Matsuri, czyli święto z paradami, przebieraniem, tańcami itp., ale niestety na żadne nie trafiłem. Świątyń w Tokio jest cała masa. Od starych i maleńkich, do przepięknych, kolorowo pomalowanych zabytków z masą rzeźb, posągów (smoków, groźnych wojowników). Wszystkie są oczywiście wyposażone w sklepik z pamiątkami dla turystów. W Tokio poza świątynią Meiji panują pustki. Większość Japończyków jest niewierząca i spotykałem tam tylko turystów. Często w sąsiedztwie świątyń znajdują się cmentarze, choć nie jest to regułą. Są małe, z wąskimi ścieżkami i (patrząc z góry) kwadratowymi pomniczkami, za które zatyka się drewniane wysokie deseczki z wypalonymi tekstami w kanji (w Japonii od wieków ciała zmarłych się pali). Cmentarze w Tokio znajdują się w bliskim sąsiedztwie domów mieszkalnych, czasami w odległości kilku metrów i wiele osób (sąsiadujących z cmentarzem) ma widok z okna właśnie wprost na groby. Wszystkie świątynie w Tokio można zwiedzać za darmo, na cmentarze też można wchodzić bez problemów.
Park Yoyogi zajmuje dość spory obszar porośnięty trawą z dużą ilością drzew, ścieżek asfaltowych, toalet oraz namiotów bezdomnych. Tam po raz pierwszy mogliśmy się rozbić i spokojnie wyspać, ale dla bezpieczeństwa zrobiliśmy to wieczorem, niestety wcześnie rano około szóstej obudził nas patrol dwóch policjantów na rowerach. Jak się później okazało rozbijanie namiotów w parku Yoyogi jest zabronione. Rozmawiałem na ten temat z Keisuke, który wyjaśnił mi że namioty bezdomnych zostały postawione tam wiele lat temu, później jednak prawo się zmieniło i dziś nie wolno już stawiać nowych (starych mieszkańców nie usunięto bo i tak nie mieliby gdzie pójść). Nie znaczy to jednak, że w parku nie można spać. Wręcz przeciwnie - w ciepłe, słoneczne dni, na kocach, śpiworach, leżakuje tam bądź śpi wielu Japończyków. Dlatego od tego czasu rozbijałem namiot w Yoyogi wyłącznie po zmroku (w jakimś ustronnym miejscu) i starałem się zwijać przed szóstą. W końcu nie pojechałem tam, aby spać ale zwiedzać!
Ze względu na to, że Japończycy mają bardzo małe mieszkania, które nie pozwalają młodzieży na spotykanie się w domach, bądź zajmowaniem się uciążliwym (dla sąsiadów) hobby, Tokijczycy skutecznie wykorzystują w tym celu Yoyogi. Można tam spotkać ludzi uczących się gry na różnych instrumentach, ćwiczących partie teatralne, różne grupy trenują swoje układy choreograficzne, młodzież spotyka się na piknikach, w nocy słychać grające grupy bębniarzy, fire show. Pewnej nocy trafiłem również na jakąś sektę, której kolorowo ubrani przedstawiciele tańczyli i śpiewali przy ognisku. Trudno wymienić wszystko, co się tam dzieje.

KRÓLESTWO SPRZĘTU ELEKTRONICZNEGO
Zostałem w Tokio sam. Zacząłem samodzielnie zwiedzać inne dzielnice miasta, na które wcześniej nie mieliśmy z Chrisem czasu. Na pierwszy plan poszła dzielnica Tokio, a w raz z nią legendarna Ginza, która niestety nie zrobiła na mnie dużego wrażenia. Akurat gdy tam dotarłem wciąż padał deszcze, schowałem się więc w podziemiach metra gdzie koczowało już pełno bezdomnych. Ginza charakteryzuje się bardzo szerokimi ulicami (jak na japońskie warunki) przy których znajdują się drogie sklepy - idealne miejsce dla turystów (ale nie dla mnie). Oczywiście jest tam sporo węższych uliczek z małymi sklepikami i barami. Tokio jest najstarszą dzielnicą tego miasta i znajduje się tam sporo budynków o europejskiej architekturze. Maszerując na północ dotarłem do dzielnicy Akichabara - królestwa sprzętu elektronicznego! Z tamtejszych sklepów na chodniki wylewają się tony: komputerów, telewizorów, magnetowidów, kamer, aparatów, kabli, baterii, gier, płyt DVD, wszędzie wiszą kolorowe ceny, a muzyka ze sklepów miesza się z nawoływaniami naganiaczy stojących na chodnikach.
Prawdziwy jarmark. Do tego co kilka ulic sklep płytowy, a fatalna pogoda sprzyja wchodzeniu do każdego z nich. W ten sposób można iść 1 km/h. Praktycznie przechodząc od stacji Tokio do Akichabara czy dalej do Ueno nie ma żadnej różnicy w zabudowie, sklepy tak się rozpleniły, że wszystko wygląda jak kilkukilometrowe centrum. Dopiero jeśli skręcić w jakąś maleńką uliczkę i oddalić się od sklepów, można zostawić za sobą tłumy turystów i odpocząć gdzieś w spokoju. Idąc dalej na północ dojdzie się do dzielnicy Ueno, w której znajduje się drugi co do wielkości tokijski park Ueno. Spędziłem tam kilka nocy, a sam park ma swoje zalety oraz jedną wadę. Mogłem tam swobodnie spać w namiocie, a policja nigdy mnie stamtąd nie wypędziła tyle, że dominują tam drzewa liściaste i cały park pokryty jest liśćmi, pod którymi kryją się nieprzyjemne robale, co daje o sobie znać szczególnie w deszczowe dni. W parku tym jest ogromny stawek i pod koniec czerwca (gdy było już bardzo ciepło) pojawiły się tam olbrzymie ropuchy, które wszędzie łaziły i musiałem uważać aby w nocy ich nie rozdeptać. W parku tym jest też sporo bezdomnych - jedni śpią w namiotach inni tylko na kartonach. Znajduje się tam również Ueno Zoo, które odwiedziłem tylko po to, aby zobaczyć tą nieszczęsną Pandę. Bilet do samego zoo nie jest drogi (600 Y) natomiast w środku na zwiedzających (a zwłaszcza na dzieci) czeka wiele atrakcji. Są tam sklepy z pamiątkami oraz z jedzeniem, można sobie zrobić zdjęcie z ogromną pluszową pandą i przejechać się mini kolejką. A jeśli chodzi o samą pandę, to ten wspaniały symbol Japonii nie prezentuje się najlepiej.
W zoo jest tylko jedna panda i znajduje się w małej (wyłożonej płytkami) klatce, w której ma zaledwie kilka zielonych gałązek do jedzenia, trochę wody i betonową półkę na ścianie. Mimo zakazu turyści robią zdjęcia, dzieci wciąż krzyczą "kawaii!", a panda wcale nie wygląda tak wspaniale jak na ulotkach. Zoo jest bardzo małe, a i tak całego nie widziałem. Były już ostatnie dni czerwca, panowało nieznośne gorąco, nawet tygrysy i słoń miały dość tego upału, a w ruch poszły wachlarze oraz małe ręczne wiatraczki na baterie. W soboty i niedziele Park Ueno zamienia się w równie barwne widowisko jak Park Yoyogi, mnie jednak najbardziej podobała się tam grupka staruszków, która niedaleko mojego namiotu urządzała mi świetną pobudkę. Panowie zbierali się w parku już o siódmej rano gdzie podczas picia sake grali i śpiewali stare japońskie pieśni. Osobiście nie lubię takiej muzyki, ale słuchanie ich tam w parku Ueno było czymś wspaniałym.
Będąc już w Ueno wybrałem się któregoś dnia do pobliskiej dzielnicy Asakusa. Jest tam wspaniała świątynia oraz deptak z całą masą kolorowych straganów z pamiątkami dla turystów. Asakusa to jedno z nielicznych miejsc gdzie można spotkać riksze. Ale tamtego dnia moim celem było znajdujące się niedaleko osiedle Sanya. Jest to bodajże najbiedniejsza okolica w Tokio, ponoć w tym miejscu przed wiekami wykonywano egzekucje i przez złą sławę mało, kto chce tam mieszkać. Dlatego też postanowiono raz na zawsze wymazać nazwę Sanya z map Tokio. Trafiłem tam bardzo szybko dzięki nieocenionej pomocy japońskich policjantów. Jak dla mnie Sanya nie odróżniało się od reszty Tokio. Wprawdzie są tam niemal wyłącznie domki jednorodzinne, ale takich jest sporo w całym Tokio. W centrum tego osiedla znajduje się boisko na którym akurat małe dzieciaki trenowały baseball (który jest najpopularniejszym sportem w Japonii). Obok znajdują się namioty bezdomnych, jeden z nich sprzedawał swój towar na chodniku, inni siedząc na kartonie grali w jakąś starą japońską grę planszową. Tam też po raz pierwszy (i jedyny) widziałem jak na chodniku bezdomni gotowali sobie obiad w kociołku! Chodząc tam po wąskich uliczkach zauważyłem, że w tych dwukondygnacyjnych ciasnych domkach jest sporo warsztatów, których najwięcej zajmowano się produkcją butów. Tam też miałem okazję pogadać sobie z pewnym starszym Japończykiem, który wyszedł do mnie z zakładu fryzjerskiego.
Jest zadziwiające, ale zdarzało mi się wielokrotnie, że w Tokio podchodzili do mnie ludzie i pytali skąd jestem i czy mi pomóc. Były to wyłącznie starsze osoby znające dobrze angielski i w żaden sposób nie odrażał ich mój wygląd. Byli to praktycznie jedyni ludzie z którymi mogłem porozmawiać. Oczywiście interesował ich kraj mojego pochodzenia. Schemat był zawsze taki sam: najpierw mówili pytająco Amerika? później Igirisu? (to po japońsku England), a kiedy znów zaprzeczyłem pytali "no to skąd?" Później już od razu mówiłem "Porando" (to po japońsku Poland) bo wyczułem że starsi ludzie nie przepadają za Ameryką. Zdarzało się, że ktoś był w Pradze, ktoś wymienił nazwę stolicy i inny znał naszą sytuację podczas wojny. Dużo osób na ulicy mówiło mi też Hello! ale nie znali angielskiego.
Tamtego dnia wróciłem do Asakusa i postanowiłem się tam przespać w niewielkim parku (a właściwie trawniku) przylegającym do jednego z Tokijskich kanałów. Spało tam kilku bezdomnych na kartonach pod wiaduktem, ja jednak rozbiłem namiot. Postanowiłem jednak poczekać aż na dobre się ściemni a do tego czasu przeglądałem świetne gazetki z roznegliżowanymi Japonkami, które znalazłem w pobliskim koszu na śmieci. Gdy zapadły już całkowite ciemności rozbiłem namiot i szybko zasnąłem. Obudziło mnie jakieś szarpanie namiotu. Gdy szybko wyskoczyłem na zewnątrz okazało się że to policjanci (a jednak mnie namierzyli). Byłem trochę zdziwiony ich widokiem, oni moim zresztą też. Wystarczyły ich dwa słowa "tento dame!", aby mnie wkurwili, gdyż musiałem zwinąć namiot i szybko łapać pociąg do parku Ueno. Była godzina dwunasta w nocy.
Któregoś dnia po raz drugi wybrałem się do dzielnicy Tokio. Tym razem po to, aby obejrzeć park w którym znajduje się znany Pałac Cesarski. Park ten jest otoczony fosą i pilnują go policjanci, a kobany znajdują się ze wszystkich stron. Do środka jednak nie można wchodzić. Przed i na moście prowadzącym do bramy głównej również znajdują się policjanci a przed samą bramą stoją wartownicy. Obszar ten jest do tego stopnia odosobniony, że nie mogą nad nim latać samoloty, również metro jest tak zbudowane, że omija to miejsce. Jednak już od wielu lat spora część Japończyków uważa, że Cesarz jest zbędny, skoro nie ma żadnej władzy i jest jedynie symbolem dawnej Japonii. Z miejsca przed bramą rozpościera się wspaniały widok na wieżowce w centrum dzielnicy Tokio. Od tej strony znajdują się spore obszary zieleni, na której w słoneczne dni śpią okoliczni mieszkańcy. Śpią ale nie opalają się - w Japonii nie ma zwyczaju opalania się! Kiedyś opalenizna była tam uważana jako coś niepożądanego. Dzisiaj nadal wiele kobiet w słoneczne dni nosi na ulicach parasole przeciw słoneczne.
Natomiast po ścieżkach wciąż biegają lub jeżdżą na rowerach wysportowani Tokijczycy. Z tego miejsca widać również znajdującą się na południu Tokio Tower. Jest to wierna kopia francuskiej wieży Eiffla. Dotarłem tam oczywiście pieszo mając ją cały czas na oku, choć na początku wydawało się, że znajduje się ona trochę bliżej. Pomalowana na czerwono wieża jest typowo komercyjnym produktem. Tuż pod nią znajduje się budynek oraz winda prowadząca na sam szczyt. Niestety aby tam wejść trzeba kupić bilet. Aby wjechać na górę trzeba kupić kolejny bilet. Na dole wśród turystów kręciła się maskotka Tokio Tower zabawiając dzieci, można tam też kupić coś do zjedzenia, ale ceny są przerażające.
Jako że Tokio to ogromne miasto i opisywanie każdej dzielnicy, jaką widziałem (wypisywanie ich charakterystycznych cech) jest niemożliwe, postaram się opisać kilka charakterystycznych cech dla całego miasta.
Tokio nie posiada nazw większości ulic i błądzenie jest czymś normalnym. W Japonii nie ma zwyczaju pytania przechodniów o drogę - po pierwsze nie mają na to czasu, nie znają angielskiego a co najważniejsze sami znają jedynie okolicę wokół swego domu. Po wszelkie informacje idzie się do policjantów - to oni są od tego. Policjanci jeżdżą na białych rowerach bądź przesiadują w budkach policyjnych, które nazywają się Koban. Rozsiane są one po całym Tokio i znajdują się w widocznych miejscach, głównie na skrzyżowaniach, przy dużych parkach. Każda mała miejscowość również ma swój Koban. Kobany są różnej wielkości, najmniejsze mieszczą dwóch policjantów, a najciekawszy jaki widziałem miał dach w kształcie głowy sowy. Policjanci zawsze są bardzo uprzejmi i zawsze służą pomocą o ile ich znajomość angielskiego pozwala na to (i pod warunkiem że nie popełniło się żadnego przestępstwa).
W Tokio jak i całej Japonii na ulicach (i nie tylko) jest pełno śmieci. Widziałem takie miejsca w Tokio gdzie śmieci było nieprawdopodobnie dużo, szczególnie w okolicach głównych stacji kolejowych. Japończycy produkując tony nowych towarów a więc i tony nowych śmieci, a ponieważ ich małe mieszkania i sklepy nie są w stanie tego pomieścić wszystkie śmieci lądują na chodniku bądź ulicy. Śmieci znajdują się w niebieskich workach, które czasami leżą kilka dni na ulicy i zbierają się z tego całe hałdy worków. Często zdarza się, że worki z resztkami jedzenia rozdziobują ogromne kruki, które potrafią rozsypać śmieci po całym chodniku. Co prawda worki powinny być przykryte zieloną siatką ale kruki potrafią sobie z nią poradzić. Śmieci pozostawiane przez przechodniów, a zwłaszcza młodzież to inna sprawa. Pozostawianie opakowania po jedzeniu tam gdzie się je zjadło, pomimo że kosz jest metr dalej, to już niemal moda. W piątkowe i sobotnie wieczory główne deptaki tłumnie odwiedzane przez młodzież toną w śmieciach i często spożywanie posiłków w takich miejscach jest wręcz obrzydliwe. Na chodnikach pozostają również duże śmieci za których wywóz właściciel wcześniej nie zapłacił. Tak więc stare telewizory czy magnetowidy sterczą wciśnięte gdzieś w szpary między płotami. Oddanie samochodu, motocykla czy roweru na złom też wiąże się z wydatkiem. W małych miejscowościach widziałem samochody zasypane ziemią, skutery porzucone w rowach kanalizacyjnych. Będąc w Kawaguchi-ko spacerowałem po górach gdzie widziałem porzucone rowery lub telewizory.
Wspominałem już o tym, że Japończycy z braku miejsca w domach lubią sobie pospać w parkach. Często chodziłem po mieście już od godziny piątej rano i w tym czasie, w mniej uczęszczanych miejscach można spotkać stojące na uboczu taksówki lub inne prywatne samochody na włączonych silnikach. W środku (w całkowitym spokoju) przez całą noc śpi sobie właściciel samochodu, a włączony silnik (na bardzo niskich obrotach) jest potrzebny do napędzania klimatyzacji, bez której dziś nie obejdzie się żaden Japończyk. Klimatyzatory znajdują się w każdym sklepie, w wagonach pociągów i metra, w knajpach i oczywiście obowiązkowo w każdym mieszkaniu. W zimie klimatyzatory służą do ogrzewania mieszkań i wyparły już prawie całkowicie piecyki na olej opałowy. W Japonii nigdy nie było czegoś takiego jak ogrzewanie centralne.
W Tokio poruszałem się przeważnie pieszo. Pomimo że miasto jest bardzo duże, można w ten sposób pokonać odległości między dwoma dzielnicami. Jednak w przypadku konieczności pokonania dłuższych dystansów korzystałem z pociągów. W ich wagonach znajdują się jedynie dwa rzędy siedzeń pod oknami skierowane do środka. Co powoduje że nie da się patrzeć przez okno, ale w Tokio i tak nikt tego nie robi. Japończycy jadąc robią trzy rzeczy: śpią, czytają lub rozmawiają przez komórkę. Inne zajęcia są rzadkością. Bilety na pociąg kupuje się wyłącznie w automatach, tylko te na bardzo duże odległości sprzedają w okienku. Niektóre automaty mają funkcję w języku angielskim, ale łatwo można się nauczyć ich obsługi, pod warunkiem że ma się własną rozpiskę stacji w naszym języku ponieważ na mniejszych stacjach opisy są wyłącznie w kanji.
Bilety wkłada się do urządzenia przy bramce, która otwiera się i zamyka przepuszczając tylko jedną osobę, skasowany bilet odbiera się i po włożeniu na końcowej stacji można opuścić peron. Przy bramkach zawsze znajduje się budka, w której pracownik kolei pilnuje, aby nikt nie przeskakiwał przez bramki i w razie potrzeby udziela pomocy, jeśli ktoś nie może odnaleźć właściwego peronu.
W Japonii trudno spotkać dzieci bawiące się na ulicy, koło domu czy na placach zabaw. Po zajęciach w szkole siedzą one w domu i wkuwają albo mają inne dodatkowe zajęcia. Jeśli chodzi o małe dzieciaki to wyglądają naprawdę śmiesznie (z naszego punktu widzenia). Zawsze noszą żółte czapeczki, żółty odblask na plecaku, a w czasie deszczu mają żółty parasol. Taki już jest zwyczaj w Japonii, aby było je dobrze widać na ulicach i zmniejszyć ryzyko wypadków. W Nikko widziałem jak piątka sześciolatków maszerowała do szkoły gęsiego! Nikt nie biegł, nikt nie krzyczał a prowadziła ich najstarsza dziewczynka i wyglądały one na najbardziej zdyscyplinowane dzieci, jakie kiedykolwiek widziałem.
Większość kilometrów w Tokio pokonałem na nogach (rzadko korzystałem z drogich pociągów), ale najlepszym sposobem na poruszanie się w tak dużym mieście jest rower. Rowerów jest tam bardzo dużo, na ich potrzeby znajdują się specjalne parkingi przy stacjach kolejowych i przy domach. Z braku miejsca niektóre parkingi posiadają piętrowy sposób ustawiania rowerów, jeden nad drugim, a ich koła stoją w specjalnych rynnach. W parkingu podziemnym spotkałem ruchome pasy dla rowerów, aby nie prowadzić go pod górę po schodach. W samym Tokio spędziłem zaledwie 20 dni, dlatego nie pomyślałem o kupnie własnego dwukołowca. Miałem co prawda rower w Tokio, ale nie nacieszyłem się nim zbyt długo. Pewnego ranka zostałem bowiem zatrzymany przez policjanta, który gonił mnie po chodniku (choć nie mam pojęcia dlaczego?). Policjant zadał mi dość dziwne pytanie dotyczące pochodzenia mojego pojazdu a ponieważ udzieliłem mu nie dość precyzyjnej odpowiedzi wylądowałem na jego Kobanie. Wbrew pozorom to wydarzenie wspominam bardzo miło. Policjant próbował mnie przesłuchać, ale jego angielski był gorszy od mojego. W końcu rozmawiałem z tłumaczką przez telefon, wtedy okazało się, że mój angielski jest do dupy. Przyjechał jakiś radiowóz z innymi policjantami, którzy też nie znali angielskiego. Kolejnym problemem tego policjanta było to, że spisując mnie nie mógł wpisać sobie mojego miejsca pobytu w Tokio. W końcu jednak stwierdzili, że rower ten nie jest (jeszcze) poszukiwany - każdy rower ma wymalowany adres właściciela, którego trzeba się natychmiast pozbyć (nawet jeśli rower jest bardzo stary i zniszczony). Po wspólnej naradzie powiedzieli mi, że nie mogę tego więcej robić, bo to przestępstwo i rower odstawili na parking (na ulicy) a ja w dalszą drogę ruszyłem pieszo. Dopiero później zacząłem się rozglądać za sklepami rowerowymi. Wbrew pozorom rowery nie są drogie bo najtańszy (z kołami o rozmiarze 26) kosztował 10500 Y. Natomiast w maleńkim warsztaciku widziałem używany rower za 6000 Y ale było już za późno, aby coś kupować.
Z tego co sam zaobserwowałem rozdawanie ulotek na tokajskiej ulicy jest bardzo trudne. Dziś nikt tam już nie weźmie do ręki samej ulotki. Dlatego wymyślono rozdawanie chusteczek oraz wachlarzy, które mają na sobie wydrukowane wyjątkowo kolorowe reklamy. Problem w tym, że osoby chcące coś na tym zarobić muszą rozdać dziennie całe metry sześcienne takich chusteczek. Trudni się tym szczególnie młodzież w najbardziej ruchliwych miejscach. W okresie letnim największą popularnością cieszą się wachlarze. Ale nie chodzi o te rozkładane, tylko o wykonane z plastiku z przylepionym papierem i obustronną kolorową reklamą. Japończycy (zarówno kobiety jak i mężczyźni) cały czas ich używają. Inną formą rozdawania reklamówek są jednorazowe chusteczki do nosa, które mają reklamy wydrukowane na foliowym opakowaniu lub kartkę wetkniętą do środka. Chusteczki są oczywiście bardziej praktyczne w okresie jesienno/zimowym, ale latem też ich nie brakuje, a z własnego doświadczenia wiem, że kończą jako papier toaletowy.
Obie formy reklamówek, choć są wyjątkowo kolorowe, nudzą już Japończyków, którym nagminnie wciska się coś do ręki (co uważane jest tam za przejaw złego zachowania). Jednak dla turysty jest to wspaniała pamiątka i sam często zawracałem kilka razy, aby nazbierać ich jak najwięcej.
W Japonii nie istnieje coś takiego jak Izba Wytrzeźwień! Japończycy są bardzo kulturalnym narodem i nawet podczas picia potrafią się odpowiednio zachować. W Japonii pije się w knajpach lub w domach, ale nie ma zakazu spożywania alkoholu na ulicy, ponieważ nikt tam w takich okolicznościach nie pije. Picie na świeżym powietrzu odbywa się w parkach, tam też piją bezdomni, ale zawsze odbywa się to bez awantur i niszczenia czegokolwiek. Oficjalnie picie po pracy przyjęło się jako pewnego rodzaju rozładowanie stresu i grupy pijanych salarymanów wracających do domu po nocy nie dziwią nikogo. Czymś prawie naturalnym stało się też to, że w momencie nagłej potrzeby ci zamroczeni faceci w garniturach są zmuszeni do sikania na chodniku lub na peronie. Sam byłem świadkiem, gdy pracownicy kolei (po zatrzymaniu pociągu na końcowej stacji) wyprowadzali pijanych salarymanów z wagonów, następnie kładli ich rękę na poręczy, a oni z zamkniętymi oczami wracali do domów prowadząc rękę po ścianach. Jeden jednak nie wytrzymał i wbrew zakazom mundurowych odlał się natychmiast pod pociąg. Inny pijany salarymanin krzycząc rzucił się na ziemię i nie chciał wyjść z peronu. Dopiero po drugiej interwencji pracowników kolei opuścił peron. Mieliśmy niezły ubaw oglądając tę sytuację z Chrisem.
Japonia jest drugim krajem na świecie (zaraz po Tajwanie) który ma najbardziej tolerancyjne poglądy jeśli chodzi o orientację seksualną. W kraju tym bardzo wielu facetów zmienia swoja płeć. Przed laty jedną z najładniejszych prezenterek w państwowej TV był właśnie facet. W Tokio drag queen można spotkać na Harajuku, natomiast w dzielnicy Shinjuku znajduje się osiedle gejów gdzie można spotkać facetów w strojach kobiet. Jest tam też niewielki park gejów, w którym mają oni swoje oficjalne meetingi. W parku tym śpią bezdomni geje i przychodzą też lesbijki. Park jest w sumie bardzo mały, ale ma swoją toaletę. Jest dość stara, ale jej ściany wykonane są z lustra weneckiego tzn. że można sobie oglądać przechodniów podczas korzystania z toalety.
No właśnie. Japonia to raj toalet! Ogólnie wiadomo, że Japończycy zawsze dbają o swoją czystość więc trudno sobie wyobrazić ich życie gdyby nie mieli bieżącej wody na każdym kroku. W Japonii toalety znajdują się wszędzie: w parkach, przy świątyniach, na dworcach, na ulicach praktycznie wszędzie tam gdzie są potrzebne. I co najważniejsze wszystkie są za darmo! Tak, więc z myciem nie ma problemu, często trafiają się nowe toalety z pomieszczeniem dla niepełnosprawnych w których można się zamknąć i umyć w całości. Natomiast w Tokio wybredni mogą odwiedzać sklepy w dużych biurowcach, gdzie toalety są wyposażone w sedesy z bidetami (regulacja temperatury wody, siły natrysku...) prawdziwe cudeńka. Jednak toalety w bardziej przystępnych miejscach mogą się wydawać bardzo podobne do naszych czyli lekko zaniedbane, ale to i tak duży plus że w ogóle są.
Przez cały miesiąc znosiłem do sklepu IRA mnóstwo pamiątek (które kupiłem bądź znalazłem), choć jego mała przestrzeń ograniczała moje zbieractwo. Dzień przed opuszczeniem Keisuke i jego sklepu wybrałem się specjalnie do dzielnicy Ikebukuro w poszukiwaniu komiksów. Z początku nie szło mi dobrze, ale później trafiłem na ładnie zapakowany karton pełen mang! Znalazłem też sporo kijów golfowych (są cholernie drogie), ale ze względu na ich duże gabaryty były by dość kłopotliwe w transporcie. W ten ostatni dzień przyniosłem wyjątkowo dużo papierzysk, wszystko rozłożyłem na podłodze i zabrałem się do pakowania. W sumie zająłem powierzchnię całego sklepu, a Kei nie był tym zadowolony. Z drugiej strony cieszył się, że już zabieram swoje szpargały. Podczas pakowania okazało się, że mam za dużo tego wszystkiego, pomimo, że plecak i torbę miałem całkowicie puste (namiot, śpiwór oraz zapasowe ubranie zostawiłem w Tokio). Musiałem wyrzucić sporą ilość komiksów oraz świetnych kolorowych magazynów, a i tak bałem się, że mój bagaż przekroczy przepisowe 26 kg (niestety Kei nie miał dużej wagi). W końcu jednak pożegnałem się z Kei oraz Kasumi i ugięty pod ciężkim plecakiem ruszyłem na stację kolejową. Tym razem drogę znałem już na pamięć. Wyszło tak jak wyszło i ostatnią noc spędziłem siedząc na ulicy obok dworca w Shinjuku. Było wyjątkowo gorąco i ludzie spali na gazetach w krótkich koszulkach, a ja siedziałem na chodniku oglądając reklamy i wiadomości puszczane na dwóch ogromnych ekranach umieszczonych wysoko na budynkach. Cóż za ironia losu - w miejscu gdzie 20 lat temu stała scena na której grały punkowe zespoły, dziś prezentują tylko komercyjne reklamy.
W nocy próbowałem bezskutecznie zasnąć, wkurzały mnie karaluchy szwędające się po chodniku. Pociąg na lotnisko miałem o piątej rano, na miejscu dała się we znaki moja kiepska znajomość angielskiego, ale jakoś mnie przepchnęli. Ku mojemu zadowoleniu okazało się, że waga bagażu mieści się w normie, wydałem jeszcze resztę drobniaków na jedzenie i już znalazłem się w samolocie. Chwilę później wystartowaliśmy. Im bardziej oddalaliśmy się od wysp japońskich tym bardziej żałowałem, że spędziłem tam tylko miesiąc.
Remik
PS.: Na koniec polecam trzy ciekawe książki napisane przez Polaków, którzy spędzili w Kraju Kwitnącej Wiśni więcej czasu niż ja.
"Życie po japońsku" Janina Rubach-Kuczewska (Iskry, Warszawa 1985)
"Japoński wachlarz" Joanna Bator (Twój Styl, Warszawa 2004)
"Bezsenność w Tokio" Marcin Bruczkowski (Rosner i Wspólnicy, Warszawa 2004)


Kraj wschodzącego słońca kojarzy się z bogactwem i ogólnym dobrobytem wszystkich mieszkańców, Tymczasem, wbrew temu co pokazują nam media w tamtym kraju jest dużo biednych, bezdomnych oraz społeczności, które Japończycy zaliczają do niższych kast. Nawet we współczesnej Japonii są oni wciąż narażeni na dyskryminację.
Japoński rząd stanowczo twierdzi, że Japonia jest krajem jednolitym narodowo, a więc jednocześnie wypiera się jakoby na wyspach japońskich żyli: Koreańczycy, Ajnowie oraz Riukiuańczycy (mieszkańcy Okinawy oraz wysp przyległych). W roku 1984 w Tokio opublikowano "Białą księgę praw człowieka" w której na 300 stronach udokumentowano przejaw ewidentnej i daleko posuniętej dyskryminacji następujących grup społecznych w Japonii: Burakuminów, kobiet, Koreańczyków, Ajnów, Riukiuańczyków, ofiar bomby atomowej, fizycznie upośledzonych, oraz dzieci zrodzonych z nieformalnych związków Japonek z amerykańskimi żołnierzami szczególnie tych z domieszką krwi murzyńskiej. Osoby te mają problemy ze znalezienie dobrej pracy, dostaniem się na wyższe uczelnie. Ogólnie wiadomo, że japońskie kobiety zarabiają połowę tego co mężczyźni. W Japonii ponad 30000 osób rocznie popełnia samobójstwa z tak błahych powodów jak: utrata dobrej pracy, oblany egzamin na studia bądź innych problemów w szkole czy pracy. Co jednak mają zrobić osoby, którym nigdy nie dano nawet szansy dostania się do dobrej szkoły czy pracy? Niektórzy, aby polepszyć życie przynajmniej swoim potomkom zawierali związki małżeńskie np. z upośledzonymi czy kalekimi Japończykami (tak swego czasu robili Ajnowie). Co prawda ich potomkowie otrzymali już czyste papiery ale niechęć do takich ludzi doprowadziła nawet do tego że dziś bardziej prestiżowe firmy zatrudniają specjalnego detektywa tropiącego pochodzenie i rodzinne korzenie ich potencjalnych pracowników lub inwestują w irracjonalne drogie i "nielegalne" spisy rodzin "gorzej urodzonych".
Ajnowie zamieszkiwali wyspy japońskie na długo przed przybyciem Japończyków, a ich dokładne pochodzenie nigdy nie zostało ustalone. Zamieszkiwali północną część wyspy Honsiu oraz Hokkaido. Wyróżniali się tym, że byli najbardziej owłosioną grupą etniczną na ziemi. Z czasem jednak zostali spacyfikowani przez Japończyków, a pozostali przy życiu Ajnowie zostali całkowicie zjaponizowani. Ich bogaty dorobek kulturalny zginął bezpowrotnie a większość ziemi została im odebrana. Dziś potomkowie Ajnów żyją na Hokkaido, ale nie ma już wśród nich nikogo kto znałby jeszcze język ajnu. Przedstawiciele Ajnu ciągle walczą o swoje prawa, ale w dzisiejszej rozwijającej się Japonii rząd niewiele robi w ich sprawie. Przeciętni Japończycy nie mają dużej wiedzy na ich temat. Badaczem kultury Ajnów był między innymi Bronisław Piłsudski (brat Józefa), który ożenił się z Ajnoską. Jakiś czas temu dokument o współczesnym życiu Ajnów (odnowie ich dawnej kultury) prezentowany był na regionalnej PTV 3. Polecam znakomitą książkę na ich temat: "Dzieje i wierzenia Ajnów" Alfreda F. Majewicza w której znajdziecie wiele niezbitych (i szokujących) faktów związanych z przejawami rasizmu we współczesnym społeczeństwie japońskim.
Burakumini (kiedyś nazywano ich ETA) to temat tabu w japońskim społeczeństwie, którego najlepiej nie poruszać, a jeżeli już to tylko w rodzinnym gronie. Są oni najbardziej tajemniczą z japońskich mniejszości narodowych, rasowo utożsamianą z Japończykami, ale przez całe wieki spychaną na margines społeczeństwa. Tradycyjnie członkowie tego ludu trudnili się profesjami rytualnie nieczystymi, bo naznaczonymi duchem śmierci. Wywodzili się spośród nich kaci, rymarze, grabarze... Według szacunkowych danych dzisiejsza społeczność potomków Burakuminów liczy około 3 mln osób. Dyskryminacja tej zbiorowości, na mocy prawa zrównanej z resztą japońskiego społeczeństwa, wciąż jest wyraźna. Gdy młody Japończyk chce poślubić dziewczynę z tej warstwy społecznej, rodzina uświadamia go, że ta miłość bardzo utrudni mu życie (musi opuścić rodzinę, straci dobrą pracę) dlatego zazwyczaj porzuca swą dziewczynę. Z tego też powodu wiele dziewcząt z tej warstwy społecznej popełniło samobójstwa. W rozmowach z cudzoziemcami Japończycy nie poruszają tego tematu. Kiedyś Burakuminów zwano również "nietykalnymi", dawniej używano też słowa "niepoliczalni", ponieważ nie interesowano się nimi do tego stopnia że nie prowadzono ich ewidencji, a na mapach nie zaznaczano dróg oraz ich osad.
Koreańczycy zostali sprowadzeni do Japonii w czasie wojny jako tania siła robocza. Choć ciężko pracowali dla tego kraju, wciąż są dyskryminowani. Turyści nie odróżniają Koreańczyka od Japończyka, a nawet sami Japończycy mają z tym problemy. Mimo to dopiero kilka lat temu zniesiono prawo nakazujące Koreańczykom urodzonym w Japonii noszenie przy sobie dowodu z odciskiem kciuka. Trudno to zrozumieć, ale Japończycy po dziś dzień traktują Koreańczyków jako kogoś gorszego.
Kolejnym bardzo istotnym obiektem nietolerancji Japończyków są mieszkańcy Hiroszimy. Wszystko zaczęło się kilka lat po wybuchu bomby atomowej nad Hiroszimą kiedy odkryto chorobę popromienną. Od tego czasu ludność tego nieszczęsnego miasta zaczęto traktować jakby wszyscy byli naznaczeni śmiercią przestali być tolerowani poza Hiroszimą. Do szpitali codziennie zgłaszały się osoby, u których pojawiały się objawy napromieniowania (a mogło to nastąpić nawet po 20 latach) - z tego powodu zmarło więcej ludzi niż po samym wybuchu bomby. Gdy wieść o chorobie popromiennej na dobre obiegła Japonię (i cały świat) ludzie zaczęli z niechęcią patrzeć na mieszkańców Hiroszimy. Pracodawcy nie chcieli ich zatrudniać, ponieważ twierdzili, że się za szybko męczą, są słabi, mało wytrzymali. Młodzi ludzie z innych części kraju nie chcieli zawierać związków małżeńskich z ofiarami bądź potomkami ofiar bomby atomowej, bojąc się że ich dzieci będą potworkami.
Dobrobyt, brak czasu u rodziców oraz nadmiar nauki spowodował powstanie choroby psychicznej zwanej Hikikomori, występującej tylko w Japonii. Hikikomori (w dosłownym tłumaczeniu „ci którzy się wycofują"), dotyka młodzież która nie może podołać oczekiwaniom jakie pokłada w nich społeczeństwo w szkole bądź w pracy. Zbyt morderczy system nauczania oraz przypadki Ijime, powodują że młodzież odcina się od społeczeństwa zamykając się we własnym pokoju. Przeważnie dotyka to chłopców, w większości przypadków najstarszych synów, na których spoczywają największe obowiązki oraz oczekiwania rodziców. Z przybliżonych danych wynika, że jest ich jeden milion. Osoby cierpiące na Hikikomori mogą spędzić w odosobnieniu nawet do kilku lat. Przez ten czas rodzice wciąż kupują im jedzenie i opłacają rachunki za internet. W Japonii jest to uciążliwy temat a rząd stara się nie widzieć tego problemu. Wielu obcokrajowców jeździ dziś do Japonii aby na własną rękę badać tę przedziwną chorobę, lecz jak na razie nie znaleziono na nią żadnego lekarstwa. Telewizja BBC nakręciła na ten temat ciekawy dokument wyemitowany również w polskiej TV.
Ijime - (w naszym tłumaczeniu "fala") to słowo najczęściej opisuje formy znęcania się starszego, silniejszego lub znajdującego się na wyższej pozycji społecznej dziecka, nad słabszymi rówieśnikami. Ale może odnosić się również do młodzieży czy dorosłych (np. to samo zdarza się w szkołach wyższych a nawet w pracy). Ijime jest jednym z powodów zapadania na Hikikomori, a nawet samobójstw. Chyba nie trzeba bardziej rozwijać tego zagadnienia mamy je również w Polsce.
Karoshi - śmierć z przepracowania. Dotyczy ona salarymanów ze względu na ich całodniową pracę, często po godzinach; rezygnację z urlopów i obowiązkowe popijawy z kolegami z pracy fundowane przez szefa. Pracownicy narażeni na takie ryzyko, w dużych firmach są od niego ubezpieczeni. Trzeba zaznaczyć, że nie wszyscy Japończycy są pracoholikami.
Ostatnio zmieniony 08 stycznia 2011, 07:26 - sob przez sekdi, łącznie zmieniany 1 raz
sekdi
 
Posty: 1
Rejestracja: 30 grudnia 2010, 02:13 - czw


Re: Japonia na co dzień vol 2 (długie)

Postautor: Noxagon » 30 grudnia 2010, 12:46 - czw

Po przeczytaniu całego tekstu , znowu , wyłania się konkluzja że , Japonia jest państwem do którego warto wyjechać i w nim zamieszkać , co prawda:

Bezdomni mogą spać w namiotach i w kartonach bez większych problemów , mają dostęp do publicznych toalet oraz pralni , mogą parać się handlem. I to jest niby piekło , porównać te warunki do sytuacji polskich bezdomnych , niebo a ziemia. Co prawda jest ich dużo , niestety to jest cena nowoczesności , ale proporcjonalnie do ilości mieszkańców , nie jakoś specjalnie dużo.
Dyskryminację innych narodów , przypadki znęcania się rówieśników w szkole , brak znajomości angielskiego przez Japończyków ( i nic dziwnego , spróbuj wyjść na polską ulicę i ciekawe z iloma osobami będzie wstanie swobodnie porozmawiać po angielsku ). Co w tym dziwnego , na całym świecie występują takie przypadki , to czemu i w Japonii tak nie miało być.
Słyszałem już wiele recenzji Kraju Kwitnącej Wiśni i niemal praktycznie wszystkie byłe pozytywne , tak samo jak ten opis przygód które przeżywa autor i nadal sądzę że Japonia to raj na ziemi !
Żona i tatami są najlepsze, gdy nowe
Pasta sojowa, która wygląda jak pasta sojowa, nie jest dobra pastą sojową.
ObrazekObrazek
Noxagon
 
Posty: 44
Rejestracja: 06 marca 2010, 18:25 - sob

Re: Japonia na co dzień vol 2 (długie)

Postautor: s_k » 30 grudnia 2010, 14:36 - czw

Noxagon pisze:(...)nadal sądzę że Japonia to raj na ziemi !

Aż się przeżegnałem jak to przeczytałem...
Piszę poprawnie po polsku.
Obrazek
s_k
 
Posty: 320
Rejestracja: 01 lutego 2008, 01:15 - pt

Re: Japonia na co dzień vol 2 (długie)

Postautor: Niltinco » 30 grudnia 2010, 15:12 - czw

s_k pisze:
Noxagon pisze:(...)nadal sądzę że Japonia to raj na ziemi !

Aż się przeżegnałem jak to przeczytałem...

Spokojnie to tylko kolejna osoba z klapkami na oczach z betonu. Niech wyjedzie do tego "raju" dostać w twarz od rzeczywistości.
Aż dziw bierze, że w tym raju tylu samobójców i wariatów (trujących jedzenie w sklepach, dźgających nożem przechodniów, wpychających innych pod metro itd.). Chyba im z tego rajskiego dobrobytu w dupach się po prostu poprzewracało :devil:.
Niltinco
 
Posty: 215
Rejestracja: 30 maja 2007, 14:02 - śr
Lokalizacja: Zabrze


Wróć do Japonia obecnie

cron